Lofoty.. see more on FB

2018.06.20



10 czerwca
BØDO przywitało nas szarą I wilgotną co skompensowały z nawiązką wyśmienite nastroje załogi.
Jacht przejęliśmy w dobrym stanie (dzięki Wuju), pół dnia zajęła uwieńczona sukcesem naprawa wózka szotów grota więc mamy jacht w pełni sprawny. W niedzielę popłynęliśmy całą załogą na morskie safari. Na wypasionym pontonie (2x300 HP) obejrzeliśmy Orły morskie, hodowle łososi i co najważniejsze Saltstraumen najsilniejszy prąd pływowy świata. Wrażenia rewelacyjne, pogoda wytrzymała, mimo prognozy odbyliśmy wycieczką na sucho. Po wyśmienitym obiadku wychodzimy wieczorem na VÆRØY.

Tradycyjny muring w Reine

Henningsvær
Być na Lofotach i nie złowić dorsza to jak….itp. Wieczorem Marek ze Śliwką wyszli na chwilę za falochron i wrócili z dwoma pięknymi dorszami i kilkoma makrelami. Moskenes opuściliśmy późnym rankiem przeczekując szarości i opady. Do Nunfjordu dotarliśmy na motorku i po podaniu cum włączyła się słoneczna pogoda. Malutka niezwykle urokliwa miejscowość urzekła nas całkowicie. Rytualny muring odprawiliśmy prawie jak na Gubałówce w pełnym słońcu na tarasie koło sauny.
Przyzwoity pełny bajdewind pozwolił nam pożeglować do Henningsvær 7-9 węzęłków po płaskiej wodzie. Idealna żeglarska pogoda wprawiła wszystkich w doskonały nastrój.
Po zaparkowaniu rufą do kei zoczyliśmy groźnie brzmiącą tablicę zaczynającą się na Det er forbudt, znaczy czegoś bardzo nie wolno. Zaprzęgnięty do pracy google przetłumaczył że nie wolno i jest duża kara. Dwa słowa pozostały nie przetłumaczone: czego nie wolno i jaka jest kara…. Wysłaliśmy poselstwo dyplomatyczne na keję co by przepytać tubylców. Po 15 minutach i odpytaniu Rosjan, Azjatów Niemców itp. nie trafił się nikt z norweskim. Pomógł telefon do przyjaciela. Nie wolno wyładowywać towarów a poza tym jest OK.
Małe tounée po „Wenecji północy” i pyszne dorsze na kolacje dopełniły dzień dzisiejszy
Pozdrawiamy zadowoleni jak nie wiem co
Paweł i załoga.

13 czerwca

Trollfjorden
Dzień przywitaliśmy wschodozachodem słońca. O północy słońce zatrzymało swój bieg ku horyzontowi by wznosząc się ponownie się dać początek nowemu dniu.
W słoneczny poranek przeszliśmy slalom między skałami przy wyjściu z Henningsvær z braku sensownego wiatru pyrkając dziarsko na Perkinsie. Przez chwilę towarzyszyły nam dwa okazałe Bieliki. Prognoza mówiła o zachmurzeniu w ciągu dnia i przejaśnianiach po południu więc drogą kompromisu, uwzględniając pływy i prądy dotarliśmy do wrót Trollfjordu wczesnym popołudniem. Przejaśnienie wprawdzie się spóźniło ale nie żałowaliśmy – ciężkie sino ołowiane chmury w kontraście z bielą szczytów, szarością skał i zielenią zboczy nadawały temu wyjątkowemu miejscu niesamowity charakter. Wznoszące się na kilkaset metrów pionowe ściany wejścia robiły ogromne wrażenie.
Przy wyjściu z Trlofiordu wychodzące zza chmur słonce zgotowało nam projekcję cudownych krajobrazów. Stanęliśmy na kotwicy w urokliwej zatoczce o piaszczystym dnie (Sic !). Z ciekawości zarzuciliśmy wędkę i jutro na obiad znowu będą dorsze. Postój pełen słońca i relaksu wykorzystaliśmy do usunięcia paru sprytnych, zastawionych nie wiedzieć czemu bucołapek ????.
W drodze do Tranøy rozkoszując się widokami postanowiliśmy przetestować do jakiej prędkości wiatru da się żeglować. Odpuściliśmy przy pięciu węzłach gdy o dziwo na pełnym zestawie żeglowaliśmy jeszcze 2,5 węzła Przy kei stanęliśmy chwilę przed północą na lustrzanej wodzie w ognistym świetle zachodzącowschodzącego słońca.
Kolejny dzień jak co dzień

Pozdrawiamy zadowoleni bardziej niż wczoraj 
Paweł z załogą

14 czerwca

Narvik
W Tranøy chcąc uiścić kejowe zadzwoniliśmy do szefa portu, który zapowiedział się z rychłą wizytą. Bardzo sympatyczny Fryd, były oficer norweskiej Naviy zjawił się w ciągu 10 minut. Pogwarzyliśmy przy kawie i w końcu skasował nas całe 150 NOK. Zachęceni przez Fryd’a zwiedziliśmy lokalny park sztuki (Kunstpark Tranøy) i sympatyczne małe miasteczko. W ciągu dnia mieliśmy przegląd wszystkich warunków pogodowych od lampy do trzydziestu węzłów z prysznicami. Podchodząc do Narviku podpłynęliśmy w miejsce gdzie na 105 metrach spoczywa od 4 maja 1940 roku niszczyciel ORP Grom.
Oddaliśmy salut banderą. Parę słów wypowiedzianych przez służby dyplomatyczne, wzniośle lecz bez patosu nadały tej chwili uroczysty charakter. Wiatr ucichł, zapadła zupełna cisza i na lustrzanej wodzie mieliśmy wrażenie jakby natura uszanowała ten czas i miejsce.
Zacumowanie w Narwiku nie należy do rzeczy prostych ale w końcu wcisnęliśmy się koło palisady przy jednym z nabrzeży. Na kei przywitał na Knut, przedstawiciel „Gromsów” pozdrawiając wszystkich przyjaciół z Krakowa
Wystawiamy wachty cumowe, rano podążamy Lødingen do i dalej w stronę Tromsø
Znów zadowoleni 
Paweł z załogą

16 Czerwca

Harstad
Z Lødingen wyszliśmy przed północą wiedzeni dziwnym przeczuciem, nieco wcześniej niż wynikało z pływów i planów. Od wejścia do Tjeldsundet przyspieszaliśmy z minuty na minutę niesieni coraz silniejszym prądem. Tężejący fordewind dodawał swoje parę groszy. Przy przejściu przesmyku przy Ballstad przekroczyliśmy 11 węzłów. Żegluga przypominała nieco rafting. Manewrując wśród wirów przemykaliśmy koło sław ciągnących za sobą okazałe kilwatery. Duć na dobre zaczęło przy w wyjściu z fiordu. Wiatr przyspieszający w dyszy miedzy wyspami przekraczał 35kt a sternik zażywał delikatnego pilingu gradowego. O 04:20 stanęliśmy całkiem zgrabnie i bezpiecznie przy nabrzeżu w Harstad. Po komendzie tak stoimy przywiało na dobre i włączono polewaczki. Podjęliśmy decyzję o dniu higienicznym i czekamy aż się wywieje.
Jutro Solbrgfiorden (kolejny rafting) i dalej w stronę Tromsø.

Nieustannie zadowoleni.

Paweł z załogą.

17 czerwca


El Veland
Z Harstad wyszliśmy chwilę po wysokiej wodzie żeby zdążyć no korzystny prąd w Solbrgfiorden.
Pełny bajdewind przechodzący w baksztag dał nam dużo frajdy z żeglowania. Doszliśmy na żaglach w głąb fiordu a cudna pogoda wynagradzała nam wczorajsze ekscesy.
Przejście przez Solbrgfiorden nie jest tak burzliwe jak przez Tjeldsundet jednak w pełnym słońcu dostarczyło nam prawdziwej uczty pejzażowo-krajobrazowej.
Końcówka fiordu tradycyjnie pod wiatr. Wyszukaliśmy na mapie wyglądającą sympatyczną, nieopisaną w locji zatoczkę a jak przybyliśmy na miejsce rzeczywistość przerosła oczekiwania. Ośnieżone szczyty, zielone zbocza, słońce zniżające się nad otaczającymi górami, śliczne czerwone norweskie domki, lustrzana gładź wody i chyba wystarczy, resztę trzeba zobaczyć.
Skipper dokonał rytualnej kąpieli w fiordzie ku uciesze załogi i nielicznych tubylców.
Zrobiliśmy tradycyjny mooring tym razem w nawiązaniu klimatycznym do planu wyprawy
Stoimy na kotwcy bardzo zadowoleni
Paweł z załogą

19 czerwca

Tromsø
Z kotwicy zeszliśmy po śniadaniu z lekkim ociąganiem jako, że to ostatni dzień rejsu. Mimo pięknego poranka prognoza przewidywała dzień raczej mokry i silnikowy. Po drodze mieliśmy przegląd wszelkich warunków pogodowych ukazujący malownicze fiordy w coraz to nowych odsłonach. W cieśninie przy wyspie Ryøya była powtórka z raftingu, przemknęliśmy 11,5 węzła i niesieni prądem dotarliśmy do Tromso. Tankowanie na lokalnej stacji dla kutrów było pewnym wyzwaniem ze względu specyficzną technologię obsługi węża ale udało nam się napełnić zbiorniki nie zalewając zbytnio fiordu.
Po uzgodnieniu wejścia z władzami portu zaparkowaliśmy z fasonem przy wskazanej kei i…. zobaczyliśmy tablicę z wymownym zwrotem „No mooring” ….
Załoga przyzwyczajona do rytualnych mooringów stwierdziła jednogłośnie, że przy takiej kei nie stoimy więc przestawiliśmy się niezwłocznie przed dziób „Siyabonga”.
Tyle co zacumowalismy i uzgodniliśmy z Januszem przejęcie jachtu niebo nad Tromsø rozpakowało się zupełnie. 
Wieczór kapitański był bardzo sympatyczny, łosoś przepyszny, piwo zimne, koza gorąca, ulewa zupełnie nam nie przeszkadzała, nawet kolorystycznie byliśmy dopasowani. 
Wtorkowym rankiem część załogi wyruszyła w podróż powrotną, my przekazaliśmy jacht i pozwiedzaliśmy „Wrota Arktyki”. Promocyjny bilet na trzy muzea w pakiecie zorganizował nam większość dnia i dużo ruchu na świeżym powietrzu. Planista od tej promocji ma zdecydowanie fioła punkcie walkingu.
Pyszny gulasz z renifera w połączeniu ze złocistym napojem był ukoronowaniem dnia. Klimatyczny nastrój knajpki w budynku z 1840 r. pozwolił nam ścierpieć jakoś politykę fiskalną Norwegii ????.
Wszystko co piękne kiedyś się kończy tak jak kończy się nasza przygoda z Lofotami.
Dziękuję wspaniałej załodze za świetną atmosferę i niezapomniane chwile spędzone razem.
Do zobaczenia na kolejnych rejsach
Paweł